Kiedy miałem 5 lat, należałem do przedszkolnego klubu Wiewiórka.
Codziennie rano i po dobranocce sumiennie szorowałem zęby. Co jakiś czas przed leżakowaniem przedszkolanka, pani Krysia, rozdawała nam kolorowe szczoteczki i polewała je płynem do fluoryzacji. Był tak gorzki, że szczoteczka z reguły nie nadawała się już potem do użytku.
A ja jako dziecko bardzo smuciłem się, gdy musiałem wymienić szczoteczkę na nową. Nie chodziło nawet o to, że ta świeża będzie drapała dziąsła czy będzie miała brzydszy kolor. Martwiłem się losem tej starej. Szczoteczka, która stawiała dzielny opór drobinom chipsów, która towarzyszyła mi tygodniami, dzielnie współpracując – nagle miała wylądować w kuble na śmieci. Moja szczoteczka, ważna część dziecięcych rytuałów, w nagrodę za dobrze wykonaną pracę szła na śmietnik. Wydawało mi się to fundamentalnie niesprawiedliwe.
Brzmi to dzisiaj trochę śmiesznie. Pamiętam jednak, że gdy jakiś czas później nauczycielka kazała każdemu z klasy przynieść na plastykę starą szczoteczkę, byłem zachwycony. Rzecz jasna, szczoteczka szybko okazała się tragicznym narzędziem malarskim. Ale to nie było ważne. Liczył się pomysł. Wysłużony kawałek plastiku mógł zagościć w kubeczku z pędzlami. Miał już nowe życie.
Dzisiaj mam 30 lat i zawodowo zajmuję się wyszukiwaniem rzeczy, którym warto dać nowe życie. Przedmiotów, które wyszły z użycia, mimo że były dopracowane i świetnie się sprawdzały. Przedmiotów, które odnajdą się w nowych rolach lepiej, niż szczoteczka w rozprowadzaniu plakatówki na papierze.
Każdy z tych przedmiotów ma jakąś historię, jak ta moja głupia szczoteczka. Słuchawki telefonów, przez które ktoś wyznawał miłość, a w których ktoś inny instalował podsłuchy. Aparaty, które uwieczniały czyjś wymarzony urlop w tropikach lub dzięki którym tworzono pierwsze „świerszczyki”. Deskorolki, na których ktoś skleił pierwszego kickflipa, a ktoś inny zdarł sobie kolana i nigdy więcej do tego nie wrócił. Maszyny do pisania, na których wybijano urzędowe ponaglenia i powieści chowane do szuflady…
Dzięki klubowi Wiewiórka nie muszę dzisiaj za często odwiedzać dentysty. Pozostaje mieć nadzieję, że te setki szczoteczek, które wyrzuciłem od czasu przedszkola, nie zalegają na jakimś zapomnianym wysypisku. W moim warsztacie przewraca się gdzieś ta jedna, uratowana niedawno, służąca do czyszczenia drobnych elementów. Nawet nieźle się sprawdza.
TG